Dziennik Ajwen: Włochy 2015 – rodzinny wyjazd na narty
Tym razem naszą rodzinę zawiało na narty do doliny słońca – Val di Sole. Przyznam szczerze, że niełatwo być we Włoszech na diecie.
Mały narciarz
Krzyś zaczynał przygodę narciarską w wieku 2,5 lat. Wtedy pierwszy raz stanął na prawdziwych nartach i zjeżdżał z tatą, między jego nogami. Rok później było podobnie. Dopiero w tym roku, w wieku 4,5 lat Krzyś był gotowy, by samodzielnie zostać w szkółce.
Pierwszego dnia był płacz, gryzienie mamy po nogach, wjazd taśmą raz na brzuchu, raz na pupie, rzucanie nartami i ataki histerii. Po dwóch godzinach pertraktacji, szantażu, gróźb – zostawiliśmy szlochające dziecko w szkółce. Później obserwowaliśmy z daleka czy wszystko jest OK, Krzyś po pięciu minutach od naszego odjazdu sprawiał wrażenie jakby nic się nie wydarzyło. Zatem to był szantaż.
Przed wyjazdem na narty rozmyślaliśmy nad tym, jak będzie wyglądał ten urlop. Jako narciarze już się w życiu najeździliśmy, dlatego bardziej byliśmy nastawieni na rekreację – najlepiej, aby świeciło słońce,
stok wyratrakowany, trochę pojeździć, trochę posiedzieć w knajpce, na spokojnie wjechać po śniadaniu i o rozsądnej porze zjechać do hotelu, by jeszcze się wymoczyć w basenie i poleżeć.
Jak było w rzeczywistości?
Po odebraniu Krzyśka ze szkółki pierwsze jego słowa brzmiały: „To co, jedziemy?”. Rano, godz. 7:00: „To co, wstajemy już?”. Chwilę później:„Jedziemy już na górę? Chcę zjechać cztery razy przed szkółką”. Po szkółce: „To co, jedziemy na górę?”. Tym sposobem niemal pierwsi wjeżdżaliśmy na stok i niemal ostatni z niego schodziliśmy.
Plan dnia, czyli sielanka
Nasz plan dnia wyglądał następująco:
- 6:30–7:00 – pobudka.
- 7:30–7:40 – śniadanie.
- 8:30 – kierunek narciarnia.
- 9:00 – jesteśmy na pierwszej stacji gondoli – zaczynamy dzień (zdarzyło się i o 8:40 być na górze).
- 9:00–10:00 – jazda: Krzyś i rodzice.
- 10:00–15:00 – Krzyś w szkółce (10:00–12:00 i 13:00–15:00 jazda), rodzice – stoki, z małą przerwą na cheat meal (pizza i bombardino :)).
- 15:00–16:30 jazda: Krzyś i rodzice.
- 17:00–17:50 basen.
- 18:00 – animacje z dziećmi, rodzice „oddychają”.
- 19:00–21:00 kolacja (niestety, tyle trwa we Włoszech).
- 21:30 – pasibrzuchy idą spać.
Narty z dzieckiem
Narty z dzieckiem, czyli dzień pełen wrażeń. Najpierw myśl, czy sobie poradzi, czy powie, że chce skorzystać z toalety, czy mu nie będzie za zimno ani za ciepło, czy odważy się powiedzieć o swoich potrzebach. W końcu to 4,5-letni chłopiec, mały człowieczek, który jeszcze pół roku temu wszędzie był z mamą i tatą, wciąż nas potrzebuje, bo sam sobie nie wytrze choćby pupy :).
Kiedy poskromiliśmy nasze niespokojne myśli po pierwszym dniu w szkółce, przyszło jeżenie się włosów na głowie, kiedy Krzychu ruszył na krechę czerwoną trasą. Co tam zakręty – nuuuda, na krechę to jest to! Niebieską trasą? – nie ma mowy, 4,5-latek ma świetny wzrok i orientację. Jazda na wprost, czerwoną trasą i obserwowanie nart z tyłu jak robią kurz
– extra! Dziecko ma inne priorytety niż dorosły :). Inne rzeczy go kręcą, zwykle te, które przyprawiają rodziców o gęsią skórkę, jeżący się włos albo irytację. Tę ostatnią, np. kiedy jest płaska prosta, trzeba pruć na krechę i właśnie wtedy Kris trenuje hamowanie, kurzenie spod nart i zakręty, po czym robi aferę, że narty mu stanęły i w ogóle to nogi go bolą i kto mu pomoże?!
Włoskie smakołyki
Wiedziałam, co mnie czeka we Włoszech, w końcu bywam tam i latem, i zimą. Ostatnie dietetyczne dramaty przeżywałam, będąc na wakacjach w 2014 r. (Węgry – Chorwacja – Włochy), po czym wpadłam w nałóg cukrowy. Tym razem pomyślałam, że skoro mamy „dobry” hotel, to coś się wybierze.
Śniadanie
Włoskie poranki to słodkie bułeczki, ciasta, pszenne buły, pszenne tosty, dżemy, płatki, mleko (zupa z trupa) i kawa. OK, były jaja – hurra! – ale chyba z proszku. Był też boczek – super, dało się jeść przez trzy dni, ale czwartego nie mogłam już patrzeć. Codziennie ta sama gotowana szynka, salami i ser żółty. Czwartego dnia powiedziałam – NIE DAM RADY! Najadłam się bułek i ciasta, fuj! To nie było dobre. Nie było jednak opcji, ani tak niedobrze, ani tak! Raz dostałam golonkę na śniadanie :). Okazało się, że na kolację ktoś nie chciał, więc nas biednych, niejedzących zbóż obdarowano dodatkową porcją. Poprosiłam, by mi przechowali do śniadania. „”
Miny Włochów, kiedy golonka pojawiła się na stołówce o poranku – bezcenne :). I te komentarze: „Taka szczupła, a tak tłusto je” :). Niestety, nikt nie rozumie zależności.
Obiad
Na stoku jedliśmy mięso ze trzy razy, bo nie jest łatwo dostać taką potrawę. Porcja dla dwóch osób – 30 euro. Hmm… Pizza (dla dwóch osób) + bombardino – tzw. cheat meal – wersja najtańsza i chyba najsmaczniejsza, choć trzeci raz już mi nie smakowało. Koszt – 11 euro.
Kolacja
Włoskie kolacje to bardzo długie nasiadówki. Zaczynały się dla nas litościwie o 19:00, dla reszty o 19:30. Dla nas to może i z powodu dzieci. Jak Krzychu dobrał się z kumplem Piotrusiem, to po jednym dniu nas przesadzili :). Tematy: kupa, pupa, lupa, srupa, cipcia, pipcia, do tego śmichy, chichy, gonitwa, rozlewanie… Było wszystko.
Najpierw bufet – bezsmakowe sałaty i inne warzywa, wędlina. Później przystawka, do wyboru: chleb albo kulki chlebowe, kopytka, makaron, spaghetti, rurki z tuńczykiem albo z mięsem. Zwykle większość wjeżdżała na stół i od razu wyjeżdżała. Drugie danie – mięso, ale zwykle w asyście frytek albo czegoś mącznego. Deser – ciasto, lody albo budyń.
Ajwen i dieta
Przyznam szczerze, że jadłam niemal wszystko. Nie było za bardzo wyboru, no i włączyła się dusza żarłoka :). Zbożowe rzeczy mi specjalnie nie smakują, więc makarony, kulki chlebowe czy kopytka mnie nie ruszały, buły również. Inaczej było w przypadku frytek, pizzy i ciast, które szczególnie lubię, czyli czekoladowych, np. muffinek z kawałkami czekolady czy bosko czekoladowego ciasta Sacher – ulegałam. O dziwo nie miałam dolegliwości żołądkowo-jelitowych, miałam za to potworny katar, szczególnie okołoposiłkowo. Może to kwestia lepszego funkcjonowania jelit, mocniejszej immunologii. Po prostu takie jedzenie nie szkodziło mi jakoś dotkliwie.
Powrót do rzeczywistości
Pod względem żywieniowym powrót do rzeczywistości to sporo radości – wreszcie prawdziwe jaja, normalne mięso bez przypraw. Prostota na talerzu, to kocham. Co do słodyczy, to upichciłam sobie muffina z mąki kasztanowej.
Fotogaleria
Jedzenie:
Cheat meal– pizza i bombardino:
Włoskie dylematy – i jak tu być na diecie bezzbożowej?
Generalnie – mącznie, a jak wegetariańsko to z rybą :).
To było pyszne! Tradycyjne, regionalne, włoskie ciasto – bosko czekoladowe:
Inna nasze rodzinne przygody:
Autor
Iwona Wierzbicka
Tym razem naszą rodzinę zawiało na narty do doliny słońca – Val di Sole. Przyznam szczerze, że niełatwo być we Włoszech na diecie.
Mały narciarz
Krzyś zaczynał przygodę narciarską w wieku 2,5 lat. Wtedy pierwszy raz stanął na prawdziwych nartach i zjeżdżał z tatą, między jego nogami. Rok później było podobnie. Dopiero w tym roku, w wieku 4,5 lat Krzyś był gotowy, by samodzielnie zostać w szkółce.
Pierwszego dnia był płacz, gryzienie mamy po nogach, wjazd taśmą raz na brzuchu, raz na pupie, rzucanie nartami i ataki histerii. Po dwóch godzinach pertraktacji, szantażu, gróźb – zostawiliśmy szlochające dziecko w szkółce. Później obserwowaliśmy z daleka czy wszystko jest OK, Krzyś po pięciu minutach od naszego odjazdu sprawiał wrażenie jakby nic się nie wydarzyło. Zatem to był szantaż.
Przed wyjazdem na narty rozmyślaliśmy nad tym, jak będzie wyglądał ten urlop. Jako narciarze już się w życiu najeździliśmy, dlatego bardziej byliśmy nastawieni na rekreację – najlepiej, aby świeciło słońce,
stok wyratrakowany, trochę pojeździć, trochę posiedzieć w knajpce, na spokojnie wjechać po śniadaniu i o rozsądnej porze zjechać do hotelu, by jeszcze się wymoczyć w basenie i poleżeć.
Jak było w rzeczywistości?
Po odebraniu Krzyśka ze szkółki pierwsze jego słowa brzmiały: „To co, jedziemy?”. Rano, godz. 7:00: „To co, wstajemy już?”. Chwilę później:„Jedziemy już na górę? Chcę zjechać cztery razy przed szkółką”. Po szkółce: „To co, jedziemy na górę?”. Tym sposobem niemal pierwsi wjeżdżaliśmy na stok i niemal ostatni z niego schodziliśmy.
Plan dnia, czyli sielanka
Nasz plan dnia wyglądał następująco:
- 6:30–7:00 – pobudka.
- 7:30–7:40 – śniadanie.
- 8:30 – kierunek narciarnia.
- 9:00 – jesteśmy na pierwszej stacji gondoli – zaczynamy dzień (zdarzyło się i o 8:40 być na górze).
- 9:00–10:00 – jazda: Krzyś i rodzice.
- 10:00–15:00 – Krzyś w szkółce (10:00–12:00 i 13:00–15:00 jazda), rodzice – stoki, z małą przerwą na cheat meal (pizza i bombardino :)).
- 15:00–16:30 jazda: Krzyś i rodzice.
- 17:00–17:50 basen.
- 18:00 – animacje z dziećmi, rodzice „oddychają”.
- 19:00–21:00 kolacja (niestety, tyle trwa we Włoszech).
- 21:30 – pasibrzuchy idą spać.
Narty z dzieckiem
Narty z dzieckiem, czyli dzień pełen wrażeń. Najpierw myśl, czy sobie poradzi, czy powie, że chce skorzystać z toalety, czy mu nie będzie za zimno ani za ciepło, czy odważy się powiedzieć o swoich potrzebach. W końcu to 4,5-letni chłopiec, mały człowieczek, który jeszcze pół roku temu wszędzie był z mamą i tatą, wciąż nas potrzebuje, bo sam sobie nie wytrze choćby pupy :).
Kiedy poskromiliśmy nasze niespokojne myśli po pierwszym dniu w szkółce, przyszło jeżenie się włosów na głowie, kiedy Krzychu ruszył na krechę czerwoną trasą. Co tam zakręty – nuuuda, na krechę to jest to! Niebieską trasą? – nie ma mowy, 4,5-latek ma świetny wzrok i orientację. Jazda na wprost, czerwoną trasą i obserwowanie nart z tyłu jak robią kurz
– extra! Dziecko ma inne priorytety niż dorosły :). Inne rzeczy go kręcą, zwykle te, które przyprawiają rodziców o gęsią skórkę, jeżący się włos albo irytację. Tę ostatnią, np. kiedy jest płaska prosta, trzeba pruć na krechę i właśnie wtedy Kris trenuje hamowanie, kurzenie spod nart i zakręty, po czym robi aferę, że narty mu stanęły i w ogóle to nogi go bolą i kto mu pomoże?!
Włoskie smakołyki
Wiedziałam, co mnie czeka we Włoszech, w końcu bywam tam i latem, i zimą. Ostatnie dietetyczne dramaty przeżywałam, będąc na wakacjach w 2014 r. (Węgry – Chorwacja – Włochy), po czym wpadłam w nałóg cukrowy. Tym razem pomyślałam, że skoro mamy „dobry” hotel, to coś się wybierze.
Śniadanie
Włoskie poranki to słodkie bułeczki, ciasta, pszenne buły, pszenne tosty, dżemy, płatki, mleko (zupa z trupa) i kawa. OK, były jaja – hurra! – ale chyba z proszku. Był też boczek – super, dało się jeść przez trzy dni, ale czwartego nie mogłam już patrzeć. Codziennie ta sama gotowana szynka, salami i ser żółty. Czwartego dnia powiedziałam – NIE DAM RADY! Najadłam się bułek i ciasta, fuj! To nie było dobre. Nie było jednak opcji, ani tak niedobrze, ani tak! Raz dostałam golonkę na śniadanie :). Okazało się, że na kolację ktoś nie chciał, więc nas biednych, niejedzących zbóż obdarowano dodatkową porcją. Poprosiłam, by mi przechowali do śniadania. „”
Miny Włochów, kiedy golonka pojawiła się na stołówce o poranku – bezcenne :). I te komentarze: „Taka szczupła, a tak tłusto je” :). Niestety, nikt nie rozumie zależności.
Obiad
Na stoku jedliśmy mięso ze trzy razy, bo nie jest łatwo dostać taką potrawę. Porcja dla dwóch osób – 30 euro. Hmm… Pizza (dla dwóch osób) + bombardino – tzw. cheat meal – wersja najtańsza i chyba najsmaczniejsza, choć trzeci raz już mi nie smakowało. Koszt – 11 euro.
Kolacja
Włoskie kolacje to bardzo długie nasiadówki. Zaczynały się dla nas litościwie o 19:00, dla reszty o 19:30. Dla nas to może i z powodu dzieci. Jak Krzychu dobrał się z kumplem Piotrusiem, to po jednym dniu nas przesadzili :). Tematy: kupa, pupa, lupa, srupa, cipcia, pipcia, do tego śmichy, chichy, gonitwa, rozlewanie… Było wszystko.
Najpierw bufet – bezsmakowe sałaty i inne warzywa, wędlina. Później przystawka, do wyboru: chleb albo kulki chlebowe, kopytka, makaron, spaghetti, rurki z tuńczykiem albo z mięsem. Zwykle większość wjeżdżała na stół i od razu wyjeżdżała. Drugie danie – mięso, ale zwykle w asyście frytek albo czegoś mącznego. Deser – ciasto, lody albo budyń.
Ajwen i dieta
Przyznam szczerze, że jadłam niemal wszystko. Nie było za bardzo wyboru, no i włączyła się dusza żarłoka :). Zbożowe rzeczy mi specjalnie nie smakują, więc makarony, kulki chlebowe czy kopytka mnie nie ruszały, buły również. Inaczej było w przypadku frytek, pizzy i ciast, które szczególnie lubię, czyli czekoladowych, np. muffinek z kawałkami czekolady czy bosko czekoladowego ciasta Sacher – ulegałam. O dziwo nie miałam dolegliwości żołądkowo-jelitowych, miałam za to potworny katar, szczególnie okołoposiłkowo. Może to kwestia lepszego funkcjonowania jelit, mocniejszej immunologii. Po prostu takie jedzenie nie szkodziło mi jakoś dotkliwie.
Powrót do rzeczywistości
Pod względem żywieniowym powrót do rzeczywistości to sporo radości – wreszcie prawdziwe jaja, normalne mięso bez przypraw. Prostota na talerzu, to kocham. Co do słodyczy, to upichciłam sobie muffina z mąki kasztanowej.
Fotogaleria
Jedzenie:
Cheat meal– pizza i bombardino:
Włoskie dylematy – i jak tu być na diecie bezzbożowej?
Generalnie – mącznie, a jak wegetariańsko to z rybą :).
To było pyszne! Tradycyjne, regionalne, włoskie ciasto – bosko czekoladowe:
Inna nasze rodzinne przygody:
Autor
Tagi
Podobne tematy
Paleo jadłospis 11-09-2014 antytłuszcz
Jak mam wolne to staram się wszystko na maxa załatwić przez co tak się składa że zupełnie zapominam o porze karmienia, a głód przychodzi z taka siłą, że trzęsą mi się ręce. Dzisiaj postanowiłam zawitać
WIĘCEJ >Dlaczego się boisz? Zamień to na odwagę!
Zwykle, gdy pytam ludzi o to, co ich powstrzymuje przed zmianą, padają odpowiedzi: pieniądze, niepewność, starość, przekonanie, że się nie uda. Niektórzy mówią, że pesymista to dobrze poinformowany optymista. Nie! Ten tekst na pewno wymyślili…
WIĘCEJ >Paleo jadłospis 3-08-2014
Dzisiaj mieliśmy jechać w góry w Skalne Miasto, ale było tyle „ale” że zmieniliśmy zdanie. Jak zwykle poszłam spać nad ranem więc spałam tyle ile miałam ochotę, co oznacza – ciasno z czasem. Kolejny argument…
WIĘCEJ >Paleo jadłospis 25-11-2014 kremy
Ostatni dzień z gipsem, problemy z koncentracją, ale i tak kilka ciekawych pomysłów, jaja z bananami i pieczarkami, wątróbka i kapucha, test octu jabłkowego, naturalne kosmetyki
WIĘCEJ >